wtorek, 31 sierpnia 2010

The last day of August

          
             Od wczesnych godzin porannych przeglądam strony internetowe, wypijam hektolitry herbaty, czytam i ogólnie staram się unikać spoglądania na świat za oknem. Jak "tam" jest paskudnie! Ciągle tylko zimno i deszcz pada, i pada, i nie chce przestać... Dlatego wolę zająć oczy i głowę czymś ciepłym i kolorowym. No i zatroszczyć się o zawartość tegoż bloga.
             Choć najchętniej wciąż przebywałabym na wakacjach w ciepłych promieniach słońca, wyjście w cienkiej sukience mogłoby mnie dziś przyprawić niemalże o odmrożenia. Dlatego powoli przestawiam się na niższe temperatury i grubsze ubrania.
             Parę postów temu wspominałam o szyciu kurteczki - oto ona na zdjęciach. To chyba ciuch, przy którego szyciu namęczyłam się najwięcej. Ale z drugiej strony - kto normalny po roku amatorskiego szycia bierze się za kurteczkę? no cóż - ja. Koronkowa bluzka też nosi ślady mojej przeróbki - swego czasu wyglądałam w niej niczym Ania z Zielonego wzgórza w swoich bufiastych ramionach. Najbardziej BUFIASTYCH. A futerko po szyją? Taki kaprys, poza tym cieplej mi było:)





Kurtka: DIY
Bluzka: vintage + DIY
Jeansy i top: Camaieu
pasek i futrzak:sh
Buty: Deichmann
Biżuteria: vintage

sobota, 28 sierpnia 2010

Falling slowly

        Dopiero co się rozpakowałam, ale stęskniłam się przez te kilka dnia za moim blogiem, więc postanowiłam tu zajrzeć choć na chwilkę. A jak ma być krótko, to napiszę tylko o jednym z moich ulubionych filmów - "ONCE." Nie jest on zbyt znany, niektórzy być może skojarzą piosenkę "Falling slowly", która w 2008 roku wygrała Oskara dla najlepszej piosenki.
        Jako obraz, film ten jest nieco chropawy w montażu, dużo tu ujęć "z ręki", jednakże przedstawiona w filmie historia jest bardzo naturalna, wzruszająca i ujmująca. Wyjątkowy nastrój filmu tworzy też piękna muzyka, która jest największym atutem filmu. Ścieżki dźwiękowej można słuchać godzinami. Ja dzisiejszą podróż powrotną będę kojarzyć właśnie z dźwiękami  muzyki z Once :)

niedziela, 22 sierpnia 2010

Sunday makes me sooo lazy:)

                 Siedzę właśnie przed komputerem, słuchając Diany Krall i wpadam we wspaniały błogi stan lenistwa:). Od zawsze mam wrażenie, że w niedzielę czas biegnie wolniej, niż w pozostałe dni tygodnia, pozwalając nam w pełni rozkoszować się tym dniem. A jeśli niedziela jest słoneczna, to już pełnia szczęścia!
                 Korzystając z wolnej chwili, zwłaszcza, że jutro wyjeżdżam na tydzień, chciałabym się podzielić moim uwielbieniem do zdjęć jednego z najsłynniejszych fotografów świata - Helmuta Newtona
                Niezmiernie żałuję, że planowana na to lato wystawa jego prac we Wrocławiu została odwołana, bo oglądać fotografie na ekranie, bądź w albumie to nie to samo, co móc je podziwiać w oryginale. Mam jednak nadzieję, że w przyszłości znajdzie się jeszcze taka okazja.
               Helmut Newton jest znany jako prowokator i kontrowersyjny twórca kobiecych aktów. Na pierwszy rzut oka może się tak wydawać, jednak jego zdjęcia przedstawiają przede wszystkim piękno i potęgę portretowanych kobiet. Nagość jest tu potraktowana jako środek wyrazu artystycznego, ma pobudzać wyobraźnię, uczucia oglądającego, dawać do myślenia, sprawić, byśmy zastanowili się nad oglądanym zdjęciem, a nie tylko je obejrzeli. Poniżej mała dawka wrażeń artystycznych w postaci zdjęć Newtona.
              
Słynne "Naked&dressed"


A na koniec moje absolutnie ukochane zdjęcie, którego kopię mam zawieszoną na ścianie w pokoju.

Przyjemnej niedzieli!

sobota, 21 sierpnia 2010

Summertime

         


             Mimo świadomości, że zbliża się koniec sierpnia, a także powoli nadchodzi początek jesieni, chciałabym zatrzymać czas letni. Dni już teraz stają się chłodniejsze, słońce nie świeci już tak mocno... 
            Ostatnio byłam zajęta szyciem kurtki/bluzy, która mało mnie nie wykończyła nerwowo i zabrała mnóstwo czasu. Stąd też małe opóźnienie, gdyż zdjęcia zostały zrobione w dniu niemalże upalnym, w którym ciągle można było poczuć letnią radość. Dziś trochę tęsknię za mokrą trawą pod stopami i bezchmurnym niebem, ale nadal nie zamierzam myśleć o jesieni. Jak zwykła mawiać Scarlett O'Hara : "Pomyślę o tym jutro." :)


sukienka i (z braku lepszego określenia) wdzianko: sh


sobota, 14 sierpnia 2010

Wroclove

        
 Przez Wrocław przejeżdżałam mnóstwo razy, ale nigdy nie miałam okazji zatrzymać się tam na dłużej niż 5 minut. Dlatego byłam bardzo zadowolona, kiedy nadarzyła się okazja do odwiedzenia tego miasta. Ale na pewno nie przypuszczałam, że tak mi się tam spodoba.
         Co tu się dużo rozpisywać - zakochałam się we Wrocławiu! W tej cudownej atmosferze, pięknym ratuszu, uroczym rynku i oczywiście w każdym krasnoludku z osobna :). Nie zdążyłam wiele zwiedzić, ale jestem pewna, że tam wrócę i nadrobię zaległości...




bluzka, pasek, torba: SH
bermudy: DIY
naszyjnik, okulary: H&M
sandały: Deichmann

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

"La-di-da, la-di-da, la la."


    Kolejna błyskawiczna sesja, o ile można tak nazwać zrobienie dwóch zdjęć:P. No niestety złapał nas deszcz, więc nie za wiele można było zdziałać.
    Dzisiejsza stylizacja inspirowana jest jednym z moich ulubionych filmów "Annie Hall" w reżyserii Woody Allena. Film bardzo polecam, nie tylko ze względu na fantastyczny styl ubierania Diane Keaton (niemała w tym zasługa strojów autorstwa Ralpha Laurena), ale warto go również obejrzeć dla Nowego Jorku, inteligentnego dowcipu i świetnego scenariusza.

    Wracając do ciuchów - zaczęło się od krawata. Szukałam w pawlaczu jakiegoś materiału i natknęłam się na pudełko pełne różnokolorowych krawatów. Jak tylko zobaczyłam czarny w białe kropki, wiedziałam, co z nim zrobić. Zszyłam dwa krawaty, zawiązałam, a czarny dodatkowo obszyłam perełkami. Muszę przyznać, że krawat zawsze zachowuje się jednak jak typowa część męskiej garderoby. Można z nim kombinować na wiele sposobów, ale najlepiej komponuje się z kamizelkami, marynarkami, spodniami, etc.




krawat, bluzka: DIY
spodnie, kamizelka: H&M
buty:CCC

         

sobota, 7 sierpnia 2010

Pchli targ

       W pierwszy piątek i sobotę każdego miesiąca w Bytomiu odbywa się pchli targ, więc staram się tam bywać od czasu do czasu. Uwielbiam antyki, zabytkowe meble, obrazy, książki z pożółkłymi stronicami i unoszący się w powietrzu zapach wspomnień. Bo dla mnie w każdym z tych pięknych, zdobionych przedmiotów zaklęto czas i cząstkę duszy właściciela. Lubię sobie wyobrażać, kim był poprzedni posiadacz kryształowego lustra, albo jaka była ta dziewczynka, która bawiła się porcelanową lalką...?
       Pchli targ ma też tę specyficzną atmosferę; nieco prostackich sprzedawców, handlarzy, którzy wystarczy, że złapią spojrzenie oglądającego, już zachęcają go do kupna, naciągając cenę do granic możliwości. Ale o to przecież chodzi, bo targowanie się ze sprzedawcami jest również swego rodzaju przyjemnością.
       Na razie nie mam w planach kupować XIX - wiecznego kredensu, więc jeżdżę przede wszystkim po to, żeby pooglądać i ewentualnie kupić jakiś drobiazg. Poprzednim razem byłam bardziej zadowolona, bo wczoraj kupiłam tylko maleńką broszkę z ptaszkami - takie "nic", ale nie mogłam się oprzeć:).
      No i po raz pierwszy mogę na zdjęciach zaprezentować suknię uszytą przeze mnie w 35stopniowym upale:P. Fotograficznie tym razem się nie popiszę - zdjęcia robiła w wielkim pośpiechu moja Mama. Ale następną sesję zrobimy na spokojnie.
Miłego weekendu!





                                      trzeba było okulary słoneczne założyć, zamiast się krzywić:P


zakupiony "drobiazg"




suknia: DIY
torba, bluza, naszyjniki: H&M
sandały: Deichmann